Wywiad z Bożydarem Grzebykiem
Rozmawiała Agata Wasilenko
Agata Wasilenko, Fundacja "Dobre Słowo":
W internecie pojawiło się, kilka
recenzji twojej powieści A komu czasem nie odbija? Co
ciekawe, książka się podoba...
Bożydar Grzebyk:
To bardzo miłe, że
ktoś w ogóle tę książkę chciał przeczytać. Pragnę serdecznie
podziękować czytelnikom za ten wielki trud i samozaparcie, którego
wymaga zgłębianie moich dzieł. Pozdrawiam Cyrysię, Angelike Musiał, Melanię, Aleksnadrę, Agnieszke T, a
szczególnie Józia.
Szczerze mówiąc,
nie liczyłem na jakiekolwiek zainteresowanie. Pisanie traktuję
przede wszystkim terapeutycznie. Jedni, żeby się rozluźnić po
stresach hodują chomiki, inni znów w poszukiwaniu wrażeń trzymają
przy łóżku terrarium z jadowitymi pająkami, ja siadam nad
klawiaturą.
A.W:
Czyli
przyczyna sprawczą napisania A komu... były
jakieś problemy autora...
B.G:
O tak! Byłem wtedy
w strasznym stanie ducha. To był rok 1997 lub 1998, już nie
pamiętam. Zupełnie nie odnalazłem się w tej rzeczywistości.
Trochę pobłąkałem się po zagranicach, ale ta alternatywna dla
Polaka rzeczywistość mnie jakoś nie zafascynowała. Kto dojrzewał
w dymie krakowskich kawiarni, temu nie zaimponują nawet
amsterdamskie coffeeshopy. Wróciłem więc z wielkiego świata i...
przeżyłem wielkie rozczarowanie. Komercjalizacja wszystkiego
przebiegała w straszliwie szybkim tempie. Starzy znajomi mówili
tylko o pieniądzach, interesach i załatwianiu pracy, a ja
zaczynałem zastanawiać się czy jestem normalny.
A.W:
A czego się
spodziewałeś w czasach wolnego rynku?
B.G:
Wieczorem przy
piwie to chyba powinno się prowadzić błogie rozmowy o niczym. W
Krakowie, jako miejscu o wyjątkowej tradycji tematykę należy
uzupełnić o filozoficzne debaty na tematy oderwane od przyziemnego
życia. Niestety, wszystko się zmienia. A ja wciąż pamiętam
miejsca, gdzie przy jednym stole siedzieli, czy raczej stali, bo
bywało, że konsumpcja odbywała się na stojąco nawiedzenie
studenci, profesorowie, artyści i nawet kloszardzi cytujący
Nietzchego. Dyskusje o tym kto większym poetą był, a kto większym
filozofem. Te czasy wymagają opisania doskonałym piórem...
A.W:
Prequel
A komu...?
B.G:
W
żadnym wypadku, to dla mnie zbyt bolesne wspomnienie. Jeśli cie w
życiu spotkało coś dobrego i wiesz, że drugi raz cię już nie
spotka, to lepiej starać się o tym nie myśleć. Lepiej odreagować
na tym, czego mamy pod dostatkiem – na rzeczywistości, która
włazi w usta, włazi w oczy. Popisuję sobie teraz coś jakby, jak
ty byś to nazwała z angielska sequelem A komu...
A.W:
Kiedy można liczyć
na gotowe dzieło?
B.G:
Na
szczęście nie odczuwam presji czasu. Jak już mówiłem, pisanie to
dla mnie terapia. Od kilku nie jest to jedyny rodzaj łagodzenia
moich frustracji. Mam dwie cudowne córki, które są lepsze od
psychotropów. Gdyby nie bezsenność, na którą cierpię, myślę,
że nie pisałbym w ogóle. Wysiłek umysłowy ułatwia zasypianie.
Każda książka wymaga jednak odpowiedniego nastroju. Coraz rzadziej
jest on u mnie wystarczająco wisielczy, żeby pisać coś w stylu A
komu... Dlatego pisuję sobie
coś innego.
A.W:
W stylu Astrologa?
B.G:
Może nie do końca,
Astrolog kosztował mnie za dużo stresu...
A.W:
Przecież piszesz dla odstresowania...
B.G:
Pisanie powieści sensacyjnych jest w
sumie nudne. Szczerze mówiąc nie bardzo mnie interesuje, bo to
wypełnianie pewnego schematu. Jeśli się go złamie, to może się
okazać, że napisaliśmy powieść zupełnie nie sensacyjną.
Wracając jednak do Astrologa. Żona wyjechała z dziećmi, jak to u
nas się mówi „do wód”, a ja wiodłem normalne kawalerskie
życie – brydżyk, wóda, kefirek albo piwo, brydżyk wóda i tak
na okrągło. Mam takiego kumpla, straszny człowiek z rodzaju, który
wszystko wie najlepiej. Doszło do sporu na temat literatury,
dokładnie o to, że my Polacy nie potrafimy napisać żadnej
porządnej powieści (chodziło oczywiście o takich klasyków jak
Grisham, Braun. Patterson, a nie żadne eksperymenty twórcze). Ja
oczywiście kontra, a było to gdzieś w okolicach 6 setki. No i tak
od słowa do słowa założyliśmy się przy świadkach, że
dostarczę powieść wcale nie gorszą od amerykańskich
produkcyjniaków...
A.W:
O co się założyliście?
B.G:
Nawet na najstraszliwszych torturach
się nie przyznam. Miałem wtedy przekonanie, że przegrana może być
źródłem poważnych kłopotów w moim życiu osobistym. W każdym
razie, jak dwa dni później doszedłem do siebie i dotarło do mnie
co narobiłem, to poczułem na plecach strużki zimnego potu...
Próbowałem nawet, kosztem własnej
godności, anulować zakład. Kumpel oczywiście się nie zgodził.
Można powiedzieć, że nawet mnie trochę szantażował...
Ustaliliśmy szczegółowe warunki. Napisałem Astrologa w 3
miesiące. Potem wydrukowaliśmy go w 10 egzemplarzach. Autorem miał
być niejaki Peter Berg. Potem zestaw czterech powieści sensacyjnych
różnych autorów w tym Astrologa przekazaliśmy czterem wspólnym
znajomym, którzy nie mieli o sprawie zielonego pojęcia. Jeśli po
zsumowaniu ocen moja książka byłaby na 1 lub 2 miejscu –
wygrywam, jeśli na 3 lub 4 ponoszę klęskę.
A.W:
Oczywiście wygrałeś.
B.G:
Jeden z jurorów uznał Astrologa za
najlepszą powieść, dwóch przyznało mu 2 miejsce, jeden 3. To
dało mu solidne 2 miejsce z dużą przewagą nad 3. Jako ciekawostkę
powiem, że na szarym końcu był Patterson.
A.W:
Jak smakowało zwycięstwo?
B.G:
Czułem ulgę i podjąłem
postanowienie, że nigdy się już o nic nie założę. Dwa miesiące
później przeczytałem Astrologa i znalazłem średnio 7 błędów
różnego rodzaju na każdej stronie. Było mi wstyd, że coś
takiego poszło w świat.
A.W:
Na szczęście tylko w 10
egzemplarzach.
B.G:
W sześciu. Pozostałe 4 mam schowane w
domu.
A.W:
Wersja e-book jest już wersją
poprawioną.
B.G:
Oczywiście.
A.W:
Myślisz o napisaniu dalszego ciągu?
B.G:
Za dużo bolesnych wspomnień. Za to
obmyślam od długiego czasu książkę o facecie, który potrafi
kłamać niemal doskonale. Prowadzi grę z kobietą, którą
podejrzewa o zbrodnię, po to, by po uzyskaniu niezbitego dowodu ją
zabić. Problem w tym, że kobieta okazuje się fascynująca i
bohater-kłamca musi ocenić, czy kobieta tylko popełniła błąd w
młodości, który w jakiś sposób już odkupiła, czy też
wszystko jest kolejnym kłamstwem.
A.W:
Ciekawie się zapowiada.
B.G:
Taka igraszka...
A.W:
Kiedy ją skończysz?
B.G:
Nie mam pojęcia. Na szczęście nie
muszę wydawać książki co rok, żeby czytelnicy o mnie nie
zapomnieli, bo na dobrą sprawę nawet mnie nie poznali... haha. To
wielki luksus pracować dla przyjemności.
A.W:
W poznawaniu ciebie coś drgnęło. „A
komu czasem nie odbiło” pretenduje nawet do miana najgorszej
okładki.
B.G:
To cudownie. Najtragiczniej jest być w
sektorze „poprawna przeciętność”. Uwielbiam na przykład
oglądać filmy, które dostały maliny. Gdyby nie to, to w ogóle
bym ich nie wyłuskał z ogromnej oferty. Jeśli to sprawi, że moja
książka dotrze do szerszej grupy odbiorców i sprawi im odrobinę
radości, to jestem za.
A.W:
A nie czujesz, że okładka mogła
przekreślić sukces książki?
B.G:
Jestem maniakalnym czytelnikiem. Kupuję
i czytam co najmniej jedną książkę tygodniowo od ponad 20 lat. W
tym czasie nigdy... Powtarzam: nigdy, nie kupiłem książki dla jej
okładki. Mało tego, nie chciałbym pisać książek dla ludzi,
którzy kupują je dla obrazka na okładce. To nie moja klientela.
A.W:
Ale warto, żeby coś przykuło uwagę
czytelnika, po to, żeby wziął do ręki tę książkę.
B.G:
Równie dobrze jak okładka doskonała
i wysmakowana, może to być okładka koszmarna. Zresztą znając
gust ludzi częściej sięgają po te koszmarne. Pamiętam jak
siedzieliśmy i zastanawialiśmy się jaka ma być okładka A komu...
Żaden pomysł nie wzbudzał entuzjazmu. Ja miałem tylko jedno
życzenie, żeby była czerwona, bo tam skąd pochodzę mówi się,
że co słodkie to dobre, co czerwone to ładne. W tle leciał wtedy
Zakochany Szekspir i wpadło mi w ucho, że w dobrej komedii musi być
pies. No to doszliśmy do wniosku, że musi być na okładce... kot.
I Chivas Regal, którą wtedy sączyliśmy. Okładka jest po prostu
takim samym wygłupem jak tytuł i sama książka. Jeśli pisze się
o niej na blogach, to spełniła swoje zadanie.
A.W:
Wydasz coś w najbliższym czasie?
B.G:
Najbliższy czas? To wartość bardzo
nieokreślona. Słyszałem, że część czytelników jest
niezadowolona, że A komu... jest za krótka, czy raczej za szybko się
ją czyta. Trzeba więc pisać książki dłuższe. Napisanie długiej
książki, która się szybko czyta wymaga bardzo długiego czasu. Bo
książki czyta się szybko tylko wtedy, kiedy poświęcono im
ogromną pracę myślową. Zwykle książki, które szybko się
czyta, bardzo trudno się pisze. Jeżeli coś łatwo się pisze, to
najczęściej jest to grafomania. Moi czytelnicy muszą więc wykazać
trochę cierpliwości...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz