poniedziałek, 7 października 2013

O bezsenności, brydżyku i literaturze w Krakowie

Wywiad z Bożydarem Grzebykiem
Rozmawiała Agata Wasilenko

Agata Wasilenko, Fundacja "Dobre Słowo":
W internecie pojawiło się, kilka recenzji twojej powieści A komu czasem nie odbija? Co ciekawe, książka się podoba...

Bożydar Grzebyk:
To bardzo miłe, że ktoś w ogóle tę książkę chciał przeczytać. Pragnę serdecznie podziękować czytelnikom za ten wielki trud i samozaparcie, którego wymaga zgłębianie moich dzieł. Pozdrawiam Cyrysię, Angelike Musiał, Melanię, Aleksnadrę, Agnieszke T, a szczególnie Józia.
Szczerze mówiąc, nie liczyłem na jakiekolwiek zainteresowanie. Pisanie traktuję przede wszystkim terapeutycznie. Jedni, żeby się rozluźnić po stresach hodują chomiki, inni znów w poszukiwaniu wrażeń trzymają przy łóżku terrarium z jadowitymi pająkami, ja siadam nad klawiaturą. 


A.W:
Czyli przyczyna sprawczą napisania A komu... były jakieś problemy autora...

B.G:
O tak! Byłem wtedy w strasznym stanie ducha. To był rok 1997 lub 1998, już nie pamiętam. Zupełnie nie odnalazłem się w tej rzeczywistości. Trochę pobłąkałem się po zagranicach, ale ta alternatywna dla Polaka rzeczywistość mnie jakoś nie zafascynowała. Kto dojrzewał w dymie krakowskich kawiarni, temu nie zaimponują nawet amsterdamskie coffeeshopy. Wróciłem więc z wielkiego świata i... przeżyłem wielkie rozczarowanie. Komercjalizacja wszystkiego przebiegała w straszliwie szybkim tempie. Starzy znajomi mówili tylko o pieniądzach, interesach i załatwianiu pracy, a ja zaczynałem zastanawiać się czy jestem normalny.

A.W:
A czego się spodziewałeś w czasach wolnego rynku?

B.G:
Wieczorem przy piwie to chyba powinno się prowadzić błogie rozmowy o niczym. W Krakowie, jako miejscu o wyjątkowej tradycji tematykę należy uzupełnić o filozoficzne debaty na tematy oderwane od przyziemnego życia. Niestety, wszystko się zmienia. A ja wciąż pamiętam miejsca, gdzie przy jednym stole siedzieli, czy raczej stali, bo bywało, że konsumpcja odbywała się na stojąco nawiedzenie studenci, profesorowie, artyści i nawet kloszardzi cytujący Nietzchego. Dyskusje o tym kto większym poetą był, a kto większym filozofem. Te czasy wymagają opisania doskonałym piórem...


A.W:
Prequel A komu...?

B.G:
W żadnym wypadku, to dla mnie zbyt bolesne wspomnienie. Jeśli cie w życiu spotkało coś dobrego i wiesz, że drugi raz cię już nie spotka, to lepiej starać się o tym nie myśleć. Lepiej odreagować na tym, czego mamy pod dostatkiem – na rzeczywistości, która włazi w usta, włazi w oczy. Popisuję sobie teraz coś jakby, jak ty byś to nazwała z angielska sequelem A komu...


 A.W:
Kiedy można liczyć na gotowe dzieło?

B.G:
Na szczęście nie odczuwam presji czasu. Jak już mówiłem, pisanie to dla mnie terapia. Od kilku nie jest to jedyny rodzaj łagodzenia moich frustracji. Mam dwie cudowne córki, które są lepsze od psychotropów. Gdyby nie bezsenność, na którą cierpię, myślę, że nie pisałbym w ogóle. Wysiłek umysłowy ułatwia zasypianie. Każda książka wymaga jednak odpowiedniego nastroju. Coraz rzadziej jest on u mnie wystarczająco wisielczy, żeby pisać coś w stylu A komu... Dlatego pisuję sobie coś innego.

A.W:
W stylu Astrologa?

B.G:
Może nie do końca, Astrolog kosztował mnie za dużo stresu...

A.W:
Przecież piszesz dla odstresowania...

B.G:
Pisanie powieści sensacyjnych jest w sumie nudne. Szczerze mówiąc nie bardzo mnie interesuje, bo to wypełnianie pewnego schematu. Jeśli się go złamie, to może się okazać, że napisaliśmy powieść zupełnie nie sensacyjną. Wracając jednak do Astrologa. Żona wyjechała z dziećmi, jak to u nas się mówi „do wód”, a ja wiodłem normalne kawalerskie życie – brydżyk, wóda, kefirek albo piwo, brydżyk wóda i tak na okrągło. Mam takiego kumpla, straszny człowiek z rodzaju, który wszystko wie najlepiej. Doszło do sporu na temat literatury, dokładnie o to, że my Polacy nie potrafimy napisać żadnej porządnej powieści (chodziło oczywiście o takich klasyków jak Grisham, Braun. Patterson, a nie żadne eksperymenty twórcze). Ja oczywiście kontra, a było to gdzieś w okolicach 6 setki. No i tak od słowa do słowa założyliśmy się przy świadkach, że dostarczę powieść wcale nie gorszą od amerykańskich produkcyjniaków...

A.W:
O co się założyliście?

B.G:
Nawet na najstraszliwszych torturach się nie przyznam. Miałem wtedy przekonanie, że przegrana może być źródłem poważnych kłopotów w moim życiu osobistym. W każdym razie, jak dwa dni później doszedłem do siebie i dotarło do mnie co narobiłem, to poczułem na plecach strużki zimnego potu...
Próbowałem nawet, kosztem własnej godności, anulować zakład. Kumpel oczywiście się nie zgodził. Można powiedzieć, że nawet mnie trochę szantażował... Ustaliliśmy szczegółowe warunki. Napisałem Astrologa w 3 miesiące. Potem wydrukowaliśmy go w 10 egzemplarzach. Autorem miał być niejaki Peter Berg. Potem zestaw czterech powieści sensacyjnych różnych autorów w tym Astrologa przekazaliśmy czterem wspólnym znajomym, którzy nie mieli o sprawie zielonego pojęcia. Jeśli po zsumowaniu ocen moja książka byłaby na 1 lub 2 miejscu – wygrywam, jeśli na 3 lub 4 ponoszę klęskę.

A.W:
Oczywiście wygrałeś.

B.G:
Jeden z jurorów uznał Astrologa za najlepszą powieść, dwóch przyznało mu 2 miejsce, jeden 3. To dało mu solidne 2 miejsce z dużą przewagą nad 3. Jako ciekawostkę powiem, że na szarym końcu był Patterson.

A.W:
Jak smakowało zwycięstwo?

B.G:
Czułem ulgę i podjąłem postanowienie, że nigdy się już o nic nie założę. Dwa miesiące później przeczytałem Astrologa i znalazłem średnio 7 błędów różnego rodzaju na każdej stronie. Było mi wstyd, że coś takiego poszło w świat.

A.W:
Na szczęście tylko w 10 egzemplarzach.

B.G:
W sześciu. Pozostałe 4 mam schowane w domu.

A.W:
Wersja e-book jest już wersją poprawioną.

B.G:
Oczywiście.

A.W:
Myślisz o napisaniu dalszego ciągu?

B.G:
Za dużo bolesnych wspomnień. Za to obmyślam od długiego czasu książkę o facecie, który potrafi kłamać niemal doskonale. Prowadzi grę z kobietą, którą podejrzewa o zbrodnię, po to, by po uzyskaniu niezbitego dowodu ją zabić. Problem w tym, że kobieta okazuje się fascynująca i bohater-kłamca musi ocenić, czy kobieta tylko popełniła błąd w młodości, który w jakiś sposób już odkupiła, czy też wszystko jest kolejnym kłamstwem.

A.W:
Ciekawie się zapowiada.

B.G:
Taka igraszka...

A.W:
Kiedy ją skończysz?

B.G:
Nie mam pojęcia. Na szczęście nie muszę wydawać książki co rok, żeby czytelnicy o mnie nie zapomnieli, bo na dobrą sprawę nawet mnie nie poznali... haha. To wielki luksus pracować dla przyjemności.

A.W:
W poznawaniu ciebie coś drgnęło. „A komu czasem nie odbiło” pretenduje nawet do miana najgorszej okładki.

B.G:
To cudownie. Najtragiczniej jest być w sektorze „poprawna przeciętność”. Uwielbiam na przykład oglądać filmy, które dostały maliny. Gdyby nie to, to w ogóle bym ich nie wyłuskał z ogromnej oferty. Jeśli to sprawi, że moja książka dotrze do szerszej grupy odbiorców i sprawi im odrobinę radości, to jestem za.

A.W:
A nie czujesz, że okładka mogła przekreślić sukces książki?

B.G:
Jestem maniakalnym czytelnikiem. Kupuję i czytam co najmniej jedną książkę tygodniowo od ponad 20 lat. W tym czasie nigdy... Powtarzam: nigdy, nie kupiłem książki dla jej okładki. Mało tego, nie chciałbym pisać książek dla ludzi, którzy kupują je dla obrazka na okładce. To nie moja klientela.

A.W:
Ale warto, żeby coś przykuło uwagę czytelnika, po to, żeby wziął do ręki tę książkę.

B.G:
Równie dobrze jak okładka doskonała i wysmakowana, może to być okładka koszmarna. Zresztą znając gust ludzi częściej sięgają po te koszmarne. Pamiętam jak siedzieliśmy i zastanawialiśmy się jaka ma być okładka A komu... Żaden pomysł nie wzbudzał entuzjazmu. Ja miałem tylko jedno życzenie, żeby była czerwona, bo tam skąd pochodzę mówi się, że co słodkie to dobre, co czerwone to ładne. W tle leciał wtedy Zakochany Szekspir i wpadło mi w ucho, że w dobrej komedii musi być pies. No to doszliśmy do wniosku, że musi być na okładce... kot. I Chivas Regal, którą wtedy sączyliśmy. Okładka jest po prostu takim samym wygłupem jak tytuł i sama książka. Jeśli pisze się o niej na blogach, to spełniła swoje zadanie.

A.W:
Wydasz coś w najbliższym czasie?

B.G:
Najbliższy czas? To wartość bardzo nieokreślona. Słyszałem, że część czytelników jest niezadowolona, że A komu...  jest za krótka, czy raczej za szybko się ją czyta. Trzeba więc pisać książki dłuższe. Napisanie długiej książki, która się szybko czyta wymaga bardzo długiego czasu. Bo książki czyta się szybko tylko wtedy, kiedy poświęcono im ogromną pracę myślową. Zwykle książki, które szybko się czyta, bardzo trudno się pisze. Jeżeli coś łatwo się pisze, to najczęściej jest to grafomania. Moi czytelnicy muszą więc wykazać trochę cierpliwości...































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz